Live For Speed by Michal 011093

Tupik szturchnął barda pod żebro, właściwie to go tam lekko uderzył z piąstki, bo z łokcia by nie sięgnął.

- No to teraz możemy sobie zapalić. Kosztowałeś już halflińskiego ziela?

Zapytał z figlarnym uśmiechem i psotą w oczach.

- Będzie niezły pojedynek, zaręczam, że będzie Ci się lepiej oglądało…no i zobaczysz jaka po Tym wena twórcza ! – niemal okrzyknął radosny, że może sobie zapalić.

Wyszli w końcu na zewnątrz w otoczeniu zbrojnych. Tupik z rozżaleniem spojrzał po raz ostatni na mięsiwo leżące na rycerskich stołach, zapewne i tak wszystko wyrzucą…

Pojedynek zdawał być się niesamowitą rozrywką, gdyby nie fakt, że to jeden z jego towarzyszy stawał w szrankach. Wiadomo było komu Tupik kibicuje, szybko też dopadł do najlepszego możliwego miejsca – najlepiej położonego wyżej niż inne – słup kamienny, obręcz, cokolwiek co znajdowało się na wysokości przy której mógł obserwować starcie. Jeśli sam nie dał rady się tam wspiąć – poprosił o pomoc najbliższego towarzysza któremu chwilę później podziękował.

Odpalił tam fajkę – przy czym częścią ziela poczęstował barda jeśli ten miał na to ochotę. Obserwował zmierzających ku sobie rycerzy. Przepiękne widowisko, pojedynek na śmierć i życie z udziałem wielu kilogramów blachy. Tupik zastanawiał się czy nie lepiej by było jeźdźcom ścierać się bez zbroi, jedynie z tarczą i kopią. No ale zbrojmistrz nie miał by co wyklepywać, a i ból i jęki konających nie były by tak długie – gdyby kopia szybko i sprawnie przebiła ciało, kończąc cały pojedynek. O nie to trwało by zbyt krótko i nie sprawiło tylu przyjemności widzom, co długi pojedynek z licznymi ciosami, zranieniami, wyciem i bólem. Uśmiechnął się pod nosem. "Ludzie, Ci to dopiero mają rozrywki…



-Huh- stary Nilrem stęknął, siadając na swoim fotelu przy rozpalonym kominku. W jego oczach pojawiły się błyski rozmarzenia, kiedy brał do ręki swoją ulubioną fajkę z drzewa orzechowego, a plecy znalazły wygodne oparcie, wyściełane miękkim pierzem. Włożył koniec fajki w usta i delektował się smakiem ziela, prawie tak starego jak on sam. Skrzywił się na tą ostatnią myśl, a potem zaniósł donośnym śmiechem człowieka zadowolonego ze swojego życia. Ręka głaskała długą białą brodę, a nogi wprawiały w miarowy bujający ruch fotel na biegunach. Kółka dymu, które wypuszczał z wprawą tak charakterystyczną dla smakoszy ziela, przeplatały się, ścigały i tańczyły wędrując pod sam sufit po to tylko, aby zniknąć w drewnie. Jak duchy…Starzec rozejrzał się po izbie w niemym zadowoleniu, a jego oczy przykuł list, który dostał dziś popołudniu. Mlasnął cicho i wziął listo do ręki. Przez chwilę oglądał papier, z którego wykonano wiadomość. Był stary. Lekko pożółkły i pachnący wiedzą. Papier z Anmaru. Od wieków taki sam.
Wesoło pomrukując Nilrem przełamał pieczęć i beztrosko rozwinął kartkę. Siwe brwi zbiegły się u nasady nosa, bo kominek dawał mało światła. Starannie rysowane znaki ułożone w równej linii, a na dole dziwne inicjały L.M.
Nilrem jęknął i sapnął z irytacją. Z żalem odłożył fajkę na stół. List opadł na ziemię lotem jesiennego liścia, zapomniany. Starzec porwał z przytulnego hallu szpiczasty kapelusz i ciepły płaszcz. Stanął przed drzwiami, a w jego ręku nie wiadomo skąd pojawił się kostur w kolorze zaprawionego drewna. Obejrzał się jeszcze za siebie i mlasnął z niezadowoleniem. Babunia Mileberry będzie znowu niezadowolona. Drzwi zamknęły się cicho…

########################


-Daj spokój panie elfie!- Żachnął się krasnolud. Jego buńczuczna postawa śmiesznie kontrastowała z niewielkim wzrostem. Sięgał wysokiemu elfowi do pasa, nosem prawie zahaczając o klamrę tamtego.
-Tamie Torrdeim!- Fuknął na krasnala elf. Jego długie czarne włosy, idealnie uczesane ani drgnęły. Ani jeden kosmyk nie wyrwał się ze skomplikowanych elfich splotów. Żaden grymas nie zagościł na twarzy elfiego pana. Żaden gest nie wskazywał na agresję. Jedynie jego postać jakby urosła, wydłużyła się, górując nad krasnoludem. Rudobrody sapnął, splatając ramiona na beczkowatej klatce piersiowej.
-Tam nawet piwa porządnego robić nie potrafią!-
-Twój brzuch już i tak wygląda jakby miał pęknąć przy następnym kuflu. Lepiej dla ciebie żeby robili tam najpaskudniejsze piwo w Krainach. Dobrze wiesz, że musimy się udać do stolicy.- Elf przekrzywił lekko głowę. Gdyby elfy okazywały irytację, tak właśnie pewnie by wyglądała.
Stali na rozdrożu, pod słupem wskazującym drogę na wschód, do stolicy Anmaru i na zachód na Rubieże. Elf i krasnolud, najdziwniejsza para wędrowców, jaką można by spotkać. Rzadko krasnoludy wędrowały po Krainach, w dzisiejszych czasach. Wolały siedzieć w swoich głębokich sztolniach, z posępnymi minami klnąc na czym świat stoi. Pławić się w ciemnościach i nie przejmować Powierzchnią. Wiele mądrości i wiedzy w ten sposób leży gdzieś zapomniane w ogromnych skarbcach, pełnych doskonałych mieczy i pradawnych zbrój, zapomnianych już nawet przez najstarszych krasnoludzkich kowali.
Elfy zaś zaszyły się w swoich puszczach, nie pokazując się nikomu. Długowieczne i piękne, mądre, ale stroniące od ludzi. Powoli ludzie zapominają o nich, myśląc, że to tylko stare baśnie. Jedynie w takich miejscach jak stolica Anmaru pamięć jest jeszcze silna, bo i same elfy spotkać tam od czasu do czasu można.
Elf ruszył na wschód nie oglądając się za siebie. Tam pobiegł za nim, drobiąc krótkimi nogami, starając się dotrzymać tempa elfowi, mrucząc pod nosem o marności ludzkich miast.

######################

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spaniele.keep.pl